niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 1


Wakacje 2012
 
 
Z błogiego snu brutalnie wyrwały mnie piski bliźniaków. Z lekka zirytowana przeciągnęłam się i dźwignęłam do pozycji siedzącej. Zaspana spojrzałam na zegarek - była dopiero siódma rano, normalni ludzie jeszcze śpią.
-Mirek!- wrzasnęłam ile sił w płucach a chwile później w progu stanął mój drogi braciszek z uniesioną lewą brwią.- Ja cię błagam uspokój ich.
-Powiedz to Thomasowi- uśmiechnął się zadziornie domyślając się zapewne mojej reakcji.
-Co on robi w moim domu?!- pisnęłam a ten zaśmiał się głęboko, po czym dosłownie w ostatniej chwili zrobił unik. W przeciwnym razie oberwałby rzuconą przeze mnie poduszką. Uśmiechnięty pokręcił głową i na odchodne kazał mi wstawać bo jak on to stwierdził "szkoda dnia". Wierzcie mi, nie miałam najmniejszej ochoty by to robić. Zwłaszcza z powodu siedzącego na dole Mullera. Nie lubiłam tego osobnika od samego początku. Tak właściwie nie wiem dlaczego. Po prostu strasznie grał mi na nerwach. Zawsze, kiedy go widziałam to miałam ochotę złapać patelnię i walnąć go w ten głupi łeb.
Z cichym westchnięciem zsunęłam się z wygodnego łóżka, podeszłam do dużej szafy i wyciągnęłam z niej potrzebne ubrania czyli białą bokserkę, czarne legginsy i szarą bluzę. Związałam swoje loki w kitkę i zeszłam na dół, gdzie było jedynie męskie grono: Miro, Luan, Noah i Thomas. Przywitałam się z bratankami i oświadczyłam, że idę pobiegać.
-Może Ci potowarzyszę?- zaproponował napastnik Bayernu.
-Nie dość Ci biegania podczas tych wszystkich meczy?- zapytałam z udawanym uśmiechem. W duchu się modliłam by zrezygnował z tego jakże cudownego pomysłu.
-Nigdy nie...-zaczął ale na moje szczęście przerwało mu denerwujące brzęczenie telefonu. Korzystając z okazji wybiegłam z domu wcześniej szepcząc, że nie będę mu przeszkadzać . Chłopak pokazywał rękami bym została ale ja udałam, że tego nie widzę.
Truchtem ruszyłam w kierunku plaży. Z samego rana było tam tak cudownie i przede wszystkim pusto. Praktycznie idealną ciszę zakłócał szum wiatru i fale odbijające się od brzegów.
Włączyłam jedną z piosenek Shakiry i zaczęłam biec przy brzegu. Czasami woda podpływała mi pod stopy w wyniku czego miałam mokre nogawki. Kompletnie zapomniałam ich podwinąć.
Przymknęłam oczy a niedługo później poczułam jak się od kogoś odbijam a następnie ten "ktoś" łapie mnie w talii w wyniku czego zatrzymałam się niewiele przed piaskiem. Otworzyłam oczy i ujrzałam przystojnego szatyna o brązowych oczach, ciemnej karnacji i kilkudniowym zaroście. Wpatrywał się we mnie z mieszaniną strachu i zdziwienia.
-Nic Ci nie jest?- zapytał po Hiszpańsku- Boże przepraszam, zamyśliłem się, ja...
-Catia- uśmiechnęłam się- nie Bóg
-Jestem Jordi- odwzajemnił uśmiech.
-A więc Jordi, może mnie podniesiesz?
-Co? Ah no tak....- lekko się zmieszał i spełnił moją prośbę . Zapanowała między nami głucha, nieprzyjemna cisza, którą przerwał dźwięk dochodzący z mojego telefonu, informujący o przyjściu nowej wiadomości. Była to wiadomość od Mullera, której treścią było: "Miro powiedział mi, gdzie zwykle biegasz. Nie denerwuj się zaraz do ciebie dotrę :)" Spanikowana schowałam telefon po czym oświadczyłam Hiszpanowi, że muszę się zbierać.
-Może..-zaciął się- może dasz mi swój numer- dokończył niepewnie przeczesując palcami swoje włosy. Był mega słodki w tej swojej nieśmiałości. Wyszczerzyłam się do niego, podyktowałam szereg cyfr po czym ruszyłam ile sił w nogach, dając przy tym Niemcowi mniejszą szanse dogonienia mnie.
 
 
 
Patrzyłem na oddalającą się postać dziewczyny. Miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi, dziwne uczucie. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, gdzie widniał numer szatynki. Zapisałem go i ruszyłem w kierunku hotelu. Ta dziewczyna była taka...brak mi słów. Po prostu idealna. Chyba nawet za idealna dla mnie. Miała piękne niebieskie oczy, słodki uśmiech, drobną figurę... tak zdecydowanie za idealna. Gdybym był przystojniejszy, może trochę lepiej zbudowany to mógłbym jej się spodobać. Ciekawiło mnie, dlaczego tak szybko uciekła. Fakt  - nie była to jakaś super fajna rozmowa, właściwie wymienienie kilku niezbyt ważnych zdań. Nie jestem rozgadany przy nowych osobach, dopiero po czasie się rozkręcam. Chyba muszę zacząć brać lekcje u Gerarda.
Wszedłem do mojego pokoju, rzuciłem się na łóżko i zacząłem rozmyślać o Catii. W pewnym momencie do moich uszu doszedł przeraźliwy huk przebijanego balona. Momentalnie stanąłem na równe nogi. Przede mną stał Pique ze skrawkiem balona i pineską w dłoni.
-Normalny jesteś?- warknąłem.
-Ja normalny? Gadam do ciebie od dwóch minut ale to jak do ściany. Co ty zakochałeś się?- mówił szybko wymachując przy tym rękami.
-Jeszcze chyba nie- mruknąłem siadając na łóżku. Geri chwycił krzesło i usiadł naprzeciwko.
-Jeszcze? Chyba? Gdzieś ty właściwie był?- dopytywał.
-Biegałem- chłopak uniósł pytająco brew- no wiesz raz stawiasz lewą nogę, raz prawą, to jak chodzenie tylko...
-Wiem jak się biega- oburzył się a ja nie mogłem się nie uśmiechnąć- nie o to mi chodzi
-Ma na imię Catia, mam jej numer- wypaliłem.
-No...to na co czekasz? Na oklaski? Dzwoń!
___________________________________________________
 
Jest pierwszy rozdział czyli pierwsze koty za płoty :). Nie ukrywam, że trudno mi się pisze o przeszłości ale to nic. Będzie to opowiadanie o Jordim Albie ale to już wiecie. Rozdziały będą zazwyczaj dodawane co sobotę w razie zmian powiadomię was o nich :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz